św. Teresa od Jezusa – nasza matka

Teresa de Ahumada przychodzi na świat 28 marca 1515 r. w Avila (Hiszpania) jako córka don Alonsa Sanchez de Cepeda i Beatriz de Ahumada.

Według zwyczaju hiszpańskiego otrzymuje nazwisko matki. W domu rodzinnym jest ich razem dwanaścioro dzieci: 9 braci i 3 siostry. Teresa jest szóstym z kolei dzieckiem, a drugą wśród sióstr. Przychodzi na świat w czasie, gdy ojciec wraca z wyprawy wojennej przeciwko krainie Nawarry. Jej lata młodości właśnie w takim klimacie się toczą – w klimacie niepokojów, walki i zmagań. Jest to środowisko rycerskie – tak jak i w mieście, tak i w jej rodzinie w zawody idzie kult oręża, który czasem ustępuje miejsca kultowi nauki i książki.

Teresa jest najbardziej kochana przez ojca, człowieka wielce uczciwego, matce zaś, bardzo troskliwej, zawdzięcza pobożność, zwłaszcza nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny. W 1522 r. po lekturze „Żywotów świętych” Teresa razem z Rodrygiem, starszym o dwa lata bratem, ucieka z domu do kraju Maurów, ponieważ natchniona duchem bohaterskim świętych męczenników, chce ponieść śmierć dla Chrystusa. Niedoszli męczennicy zostają pochwyceni niedaleko od miasta przez stryja Franciszka i zwróceni rodzicom. Dzieci nie dają za wygraną. Skoro nie mogą zostać męczennikami, chcą uczynić coś wielkiego dla Boga. W ogrodzie przy domu czytają dzieje pustelników. Ich życie na pustyni fascynuje dzieci. Próbują budować sobie pustelnie z kamieni i żyć w atmosferze wielkiego skupienia i oddania Bogu, aby przygotować się do szczęśliwej wieczności. Te pobożne zabawy dziecięce świadczą o głębokiej atmosferze religijnej w domu rodzinnym. Młodzieńcze zapały religijne Teresy zostawiają w jej duszy głębokie ślady i stają się potem dźwignią w czasie kryzysu duchowego. 12-letnią Teresą do głębi duszy wstrząsa śmierć matki, którą bardzo kocha. Szukając ciepła macierzyńskiego serca w sierocym osamotnieniu, biegnie do pustelni Św. Izydora, pada do stóp figury Matki Bożej Miłosierdzia i przemawiając jakby do żywej istoty, ze łzami błaga Ją, by była jej Matką.

Później jednak przychodzą lata oddalenia od Boga. Teresa jako 13-16-letnia, dorastająca dziewczyna, rozszerza swe horyzonty czytając namiętnie romanse rycerskie i spotykając się ze swymi kuzynami i kuzynkami, którzy nie zawsze mają na nią dobry wpływ. Ostyga w gorliwości… Don Alonso zaradza niebezpiecznej sytuacji córki umieszczając ją w pensjonacie sióstr Augustianek. Teresa pozostając tam przez półtora roku jako wychowanka, zdobywa równowagę psychiczną i odzyskuje utraconą pobożność, która wzrasta do tego stopnia, że słyszy w swej duszy pierwszy głos powołania do życia zakonnego. Jesienią 1532 r. dotknięta ciężką chorobą musi opuścić klasztor. Ojciec wywozi ją poza miasto, na leczenie, do stryja Pedra Sanchez de Cepeda. Tu na łonie natury obcuje w sposób bardziej wewnętrzny i spokojny z Bogiem. Czyta listy św. Hieronima, które nią wstrząsają i skłaniają do podjęcia decyzji wstąpienia do Zakonu. To postanowienie oznajmia swemu ojcu, który jednak nie wyraża na nie zgody. Teresa w tej sytuacji okazuje swoją odwagę i moc woli – ucieka z domu i przywdziewa habit karmelitański w klasztorze Wcielenia w Avila (1536).

Teresa dobrze się czuje w nowicjacie i składa śluby zakonne 3 listopada 1537 r. Po odejściu Teresy dom rodzicielski zaczyna pustoszeć. Bracia, oczarowani odkryciem Ameryki i możliwościami lepszego życia, udają się tam jako konkwistadorzy. Za nimi podążają stryjowie i kuzyni znani Teresie. W ten sposób Święta zrywa prawie wszelkie więzy z rodziną. Pierwsze lata życia zakonnego Teresa spędza w atmosferze monastycznej i rodzinnej nacechowanej dużą gorliwością, ale radość i zapał, z jakimi pokonuje trudności, zostają gwałtownie przerwane ciężką chorobą, która zmusza ją do opuszczenia klasztoru. Wraca do domu stryja i oddaje się lekturze wybranych książek, wśród których znalazło się „Trzecie abecadło” Franciszka de Osuna wtajemniczające ją w życie wewnętrzne, bardziej systematyczne, i w modlitwę kontemplacyjną. Gwałtowny sposób leczenia przez pewną znachorkę doprowadza Teresę do pogorszenia zdrowia, ale rozmowy i urok chorej zakonnicy taki wywierają wpływ na miejscowego kapłana, oddanego życiu niemoralnemu, że powraca do świętości swego stanu. Jest to pierwsza duchowa zdobycz Świętej. Wobec pogarszania się stanu zdrowia, musi wrócić do domu rodzinnego prawie umierająca. Umocnienie i zdolność przetrwania znajduje w rozmyślaniu historii Hioba, wyczytanej w „Moraliach” św. Grzegorza Wielkiego.

W dniu Wniebowzięcia NMP doznaje ataku serca, po którym przez 4 dni pozostaje w stanie konania a nawet letargu. Nie pogrzebano jej jedynie dzięki uporowi ojca, który nie chce wierzyć w śmierć ukochanej córki. Wróciwszy do przytomności, pozostaje sparaliżowana i bardzo osłabiona, żąda jednak, aby ją przenieść do klasztoru, gdzie po 3 latach zostaje całkowicie uzdrowiona za przyczyną św. Józefa. Do 1554 r. życie Teresy charakteryzuje się formą ascetyczną; jest to długi łańcuch jej wysiłków osobistych, kryzysów, walk, napięć i ustępstw, które zmieniają się dopiero dzięki działaniu łaski. W Wielkim Poście tego roku Święta przeżywa przełom wewnętrzny pod wpływem lektury „Wyznań” św. Augustyna oraz zetknięcia się z wizerunkiem Chrystusa przy słupie biczowania. Wtedy to z wielką gorliwością rozpoczyna bezkompromisowe dążenie do doskonałości. Następne lata życia Teresy można nazwać stanem „ekstatycznym”, w którym eksplodują łaski nadzwyczajne, a spośród nich najbardziej tajemnicze jest przebicie serca oraz prawdziwe i całkowite oczyszczenie wewnętrzne ze wszelkiej skazy. 18 listopada 1572 r. przy okazji Komunii św. Teresa otrzymuje łaskę mistyczną symbolizującą małżeństwo między jej duszą a Trójcą Świętą.

Owocem wizji piekła i wielkiej dojrzałości duchowej Teresy jest postanowienie jak najwierniejszego zachowywania Pierwotnej Reguły Karmelu, dlatego też Święta podejmuje się dzieła Reformy Zakonu. Dnia 24 sierpnia 1562 r. Teresa zakłada w Avila pod wezwaniem św. Józefa pierwszy klasztor Karmelitanek Bosych, zakonnic oddanych życiu modlitwy, umartwienia i samotności w ścisłej klauzurze oraz przyczynia się także do odnowienia gałęzi męskiej Zakonu i inspiruje wyjazd Karmelitów Bosych na misje do Konga. Jeszcze za jej życia powstaje 18 klasztorów sióstr i 15 klasztorów braci. Święta pozostawia po sobie pisma ascetyczno – mistyczne o wielkim znaczeniu: „Księga życia”, „Droga doskonałości”, „Twierdza wewnętrzna”, „Księga fundacji” i inne pomniejsze dzieła. Dnia 4 października 1582 r. w Alba de Tormes, w zachwycie miłości, Teresa oddaje duszę Bogu wypowiadając ostatnie słowa: „W końcu, Panie, jestem córką Kościoła”. Błogosławioną ogłasza ją Paweł V 24 kwietnia 1614 r., kanonizuje Grzegorz XV 12 marca 1622 r., a jako pierwszą kobietę 27 września 1970 r. Paweł VI ogłasza św. Teresę od Jezusa Doktorem Kościoła.


Fragmenty z autobiografii – „Księga Mojego Życia”

Rodział 9 – o nawróceniu

„W tym czasie dano mi do czytania Wyznania świętego Augustyna; snadź Pan sam tak zrządził, bo ja się o tę książkę nie starałam ani jej nigdy przedtem na oczy nie widziałam. Wielki mam pociąg i miłość do świętego Augustyna, naprzód już dlatego, że klasztor, w którym przebywałam świecką będąc, należał do Zakonu jego, a po wtóre także dlatego, że był przedtem grzesznikiem, z takich bowiem świętych, których Pan z życia grzesznego do siebie nawrócił, wielką brałam dla siebie pociechę, że w nich znajdę pomoc skuteczniejszą i że Pan, jako im odpuścił, tak może odpuścić i mnie; to jedno tylko, jak już mówiłam, w nich mię przygnębiało, że ich Pan raz tylko do siebie powołał, po czym oni już nie wracali do grzechu, a ja tyle już otrzymałam tych wezwań Bożych, ale zawsze na próżno i to mię bardzo udręczało. Lecz pomnąc na miłość, jaką On wciąż mi okazywał, znów nabierałam otuchy, bo o miłosierdziu Jego nigdy nie zwątpiłam; o sobie często.

O Boże wielki, jakże mię przeraża ten upór, w którym trwała dusza moja przy tylu pomocach z nieba! Strach mię bierze na wspomnienie, jak mało miałam mocy nad sobą, jak czułam siebie skrępowaną i bezsilną do mężnego postanowienia oddania się Bogu bez podziału.

Gdym zaczęła czytać Wyznania, zdawało mi się, że widzę w nich własny swój obraz; za czym i poczęłam gorąco polecać siebie temu chwalebnemu Świętemu. Doszedłszy do miejsca, gdzie Święty opowiada nawrócenie swoje, i jak usłyszał głos w ogrodzie <Wyznania, ks. VIII, r. 12>, wyraźnie miałam w sercu to uczucie, że Bóg tymże głosem wola i mnie; długi czas pozostałam cała tonąc we łzach, z wielką w głębi duszy gorzkością żalu i strapienia. O Boże, jakże srogo cierpi dusza, gdy utraci tę wolność, jaka jej była dana i jaką powinna była zachować na to, aby była panią samej siebie! Jakie musi znosić udręczenia! Sama sobie dziś się dziwię, jak mogłam żyć w takiej męce! Niech będzie chwała Bogu, iż darował mi życie, abym powstała ze śmierci, nad wszelką śmierć śmiertelniejszej!”


Rozdział 8 – o modlitwie wewnętrznej

„To tylko mogę powiedzieć, o czym wiem z własnego doświadczenia. Kto raz zaczął ćwiczyć się w modlitwie wewnętrznej, jakkolwiek by liczne i wielkie były wady i usterki jego, niech jej nie porzuca, bo rozmyślanie właśnie jest środkiem, za pomocą którego może się poprawić, a bez niego poprawa będzie o wiele trudniejsza. I niechaj nie poddaje się tej pokusie diabelskiej, jak ja skusić się dałam, by opuszczał modlitwę wewnętrzną rzekomo przez pokorę; niechaj wierzy Temu, którego słowo omylić nie może, iż jeśli naprawdę żałujemy za grzechy swoje i mamy postanowienie nie obrażać Go więcej, On przywraca nam dawną przyjaźń swoją i na nowo daje nam łaski, które przedtem dawał, a nieraz i dużo większe, jeśli kto gorącością skruchy swojej na to zasłuży.

Kto zaś jeszcze nie zaczął, tego proszę na miłość Zbawiciela, niech siebie tak wielkiego dobra nie pozbawia. Nie ma tu czego się lękać, dość tylko chcieć. Bo chociażby nie uczynił wielkich postępów, choćby się nie zdobył na tę wielką usilność i męstwo, jakich potrzeba, aby dojść do doskonałości i zasłużyć na te szczególne łaski i pociechy, jakie Bóg daje doskonałym, tyle przecie co najmniej będzie miał zysku, że powoli pozna drogę wiodącą do nieba; a jeśli wytrwa, wtedy już najlepszą o nim mam nadzieję w miłosierdziu Boga, którego nikt jeszcze nie obrał sobie za przyjaciela, by On mu za to nie odpłacił. Modlitwa bowiem wewnętrzna nie jest to, zdaniem moim, nic innego, jeno poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie i wylana, po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje. Prawda, że ty może Go nie miłujesz. W istocie bowiem do prawdziwej miłości i do trwałej przyjaźni potrzeba, aby z obu stron równe było usposobienie i warunki; ze strony Pana wiemy, że nie może tu nie dostawać niczego, ale my ze swej strony mamy naturę skażoną, zmysłową, niewdzięczną; nie potrafisz zatem zdobyć się na doskonałą miłość Boga przy tak nierównych warunkach. Z tym wszystkim jednak, pomnąc, jak wiele tobie zależy na przyjaźni Boga i jak wielce On ciebie miłuje, przemagaj samego siebie i znoś tę ciężkość, jaką ci sprawuje dłuższe obcowanie z Tym, który tak jest różny od ciebie.


Rozdział 11 – o stopniach modlitwy

„Oto więc porównanie, które, zdaje mi się, gdzieś kiedyś czytałam czy słyszałam, ale mając złą pamięć nie wiem już gdzie i przy jakiej okazji; dość że na teraz wydaje mi się odpowiednie do objaśnienia myśli mojej. Początkujący w życiu duchowym i w modlitwie wewnętrznej niech sobie przedstawi, że przystępuje do założenia ogrodu rozkoszy przyjemnego Panu, na gruncie mocno jałowym i chwastami zarosłym. Sam Boski Pan wpierw własną ręką wyplenia z niego złe zielska i wonnymi ziołami go zasadza. Ten pierwszy początek, tak przedstawiamy sobie, już jest uczyniony, skoro tylko dusza stanowczą wolą skłoniła się do modlitwy wewnętrznej i już zaczęła jej się oddawać. Do nas zatem należy, byśmy jako dobrzy ogrodnicy mieli staranie o tych młodych roślinach, aby rosły i pilnie je podlewali, aby nie uschły, dopóki się nie rozwiną i kwiatów nie wydadzą, które by słodką wonią swoją rozweselały serce Pana naszego, tak iżby często nawiedzał ten ogród swój i nim się cieszył, i wśród tego kwiecia cnót wszelkich rad odpoczywał.

Zobaczmy teraz sposób podlewania, abyśmy zrozumieli, co tu czynić powinniśmy, ile nas to pracy będzie kosztowało, jak długo tak nam pracować potrzeba i czy zysk przewyższy nakład pracy.
Czworaki – zdaje mi się – może być sposób podlewania:

albo ciągnąć wodę ze studni, co jest pracą bardzo uciążliwą;

albo za pomocą norii (Przyrząd hydrauliczny złożony z wielu małych naczyń łańcuchowo ze sobą połączonych, używany powszechnie w Hiszpanii i Francji południowej) czy wodociągu, dobywając wodę przez obracanie koła, jak tego sama nieraz próbowałam; tu praca mniejsza jest od poprzedniej i więcej dostaje się wody;

albo sprowadzając wodę z rzeki czy ze strumienia, i ten jest sposób o wiele lepszy, bo i ziemia obficiej się wodą nasyca, nie potrzeba więc tak częstego podlewania, i ogrodnik daleko mniejszą ma pracę;

albo wreszcie za pomocą deszczu obfitego; wtedy Pan sam bez żadnej pracy naszej podlewa, i ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione”.


Rozdział 10 – modlitwa mistyczna

„Kilkakrotnie, jak mówiłam, miewałam, choć to bardzo prędko przemijało, początki tego, co teraz opowiem. Gdy na modlitwie, jak powiedziałam wyżej, stawiałam siebie tuż przy Chrystusie i przedstawiałam Go sobie mieszkającego we wnętrzu moim, nieraz także w czasie czytania, zdarzało mi się, że znienacka przenikało mię takie żywe uczucie obecności Bożej, że żadną miarą nie mogłam wątpić o tym, że On jest we mnie albo ja cała w Nim pogrążona. Nie było to rodzajem widzenia; było to coś innego; zowią to, zdaje mi się, teologią mistyczną.

Sprawuje to takie zawieszenie duszy, iż cała jakoby wychodzi z siebie. Wola w tym stanie kocha; pamięć zdaje się jakby zatracona; rozum, o ile mi się zdaje, nie myśli ani się nie gubi będąc jakby przerażony wielkością tych rzeczy, które ogląda, bo Bóg chce, aby rozumiał, że z tego, co mu w tej chwili ukazuje Boski Jego Majestat nic a nic nie rozumie.

Przedtem miałam prawie ustawicznie rzewne uczucia pobożne; łaski tej, o ile mnie się zdaje, możemy w pewnej mierze i do pewnego stopnia własnym staraniem dostąpić; jest to pociecha ani całkiem zmysłowa, ani też czysto duchowa, ale cała jest darem Bożym. Możemy jednak, zdaje mi się, skutecznie sobie do osiągnięcia jej dopomóc, zastanawiając się nad niskością naszą i nad niewdzięcznością naszą względem Boga za tyle dobrodziejstw, które nam uczynił; rozważając Mękę Zbawiciela i tyle ciężkich boleści Jego, i całe życie Jego tak pełne cierpienia; zapatrując się z lubością na wspaniałość dzieł Pańskich, na wielkość nieskończoną majestatu Jego, jak nas umiłował i wiele innych rzeczy, które każdemu, kto szczerze pragnie postąpić w dobrym, co chwila same się nasuwają, chociaż nie bardzo na nie był uważny. Jeśli więc do takiego rozważania przyłączy się nieco miłości, wtedy dusza się raduje i serce się rozrzewnia, i łzy płyną; czasem sami jakby siłą z siebie je dobywamy, czasem znowu Pan, rzekłbyś, własną ręką źródło ich otwiera, tak iż powstrzymać go ani oprzeć się nie zdołamy. Tak to hojnie, za tę trochę usilności naszej. Bóg nam płaci darem tak wielkim, jakim jest pociecha, przenikająca duszę wśród tych łez jej, gdy wie i widzi, że płacze dla Pana tak wielkiego; i nie dziw, bo ma tu słuszny i przewyższający powód do serdecznej pociechy; tą pociechą się raduje, w niej słodko